Jedną z pierwszych legend, jakie poznałem w dzieciństwie, była niezwykła historia miłości króla Kazimierza Wielkiego i pięknej Żydówki Estery. Jej wypadki toczyły się w scenerii doskonale mi znanej: w romantycznej scenerii Kazimierza nad Wisłą.
To niezwykłe miasteczko, pełne zabytkowych kamieniczek i malowniczych drewnianych ruder, nad którymi wypiętrzały się ku niebu domy wokół Rynku, było jeszcze wówczas gęsto zamieszkane przez społeczność żydowską, a u stóp wyniosłej Góry Trzech Krzyży, na początku ul. Lubelskiej, stała przysadzista, pokryta gontowym dachem murowana synagoga, w której od setek lat wisiała piękna, pozłocista zasłona zwana parochetem. Jak wieść nios zasłonę tę haftowała sama Estera.
Jak było z kazimierskim pochodzeniem Estery, do dzisiaj nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że naprawdę pochodziła z Opoczna na Kielecczyźnie. Kazimierscy Żydzi wybuchali gniewem, kiedy ktoś wspominał o Opocznie. Dla nich nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Estera była córką tutejszego biednego krawca Rafaela, który obarczony liczną gromadą dzieci cierpiał wielki niedostatek. Ale wszystko się w jego życiu zmieniło, gdy na jego pięknej, najstarszej córce spoczęło łaskawe oko królewskie.
Tak wielką miłością zapałał do czarnowłosej Estery król Kazimierz, że zabrał ją do swego zamku na wzgórzu. A z czasem wybudował dla niej osobny zamek w niedalekiej Bochotnicy. A potem jeszcze z wdzięczności za to, że powiła mu dwóch dorodnych synów, Niemira i Pełkę, nakazał swoim architektom wznieść w miasteczku piękną synagogę, aby Estera i jej współwyznawcy mieli gdzie się modlić.
Kiedy król wyjeżdżał z Kazimierza, żeby załatwić w Krakowie sprawy państwowe lub, gdy wyruszał na wojenne wyprawy, stęskniona Estera skracała sobie chwile oczekiwania haftowaniem wspaniałego parochetu; zasłony mającej okrywać umieszczone na ołtarzu świątyni rodały, na których nawinięte były zwoje Tory. Złotymi nićmi- specjalnie zamówionymi przez króla u jego złotnika w Hiszpanii wyszywała na ciężkiej jedwabnej materii wizerunek fantastycznego węża, który niegdyś w raju kusił Ewę. Wokół węża kłębiły się wspaniałe ornamenty. A wyżej - unosiły się królewskie korony.
Tutejsi żydzi określali Esterę żydowskiej królowej. Byli dumni z pozycji, jaką zajmowała u boku słynnego władcy, co zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną.
M. Derecki, Mój Kazimierz, Gazeta w Lublinie, Lublin 1999
Strachy na kirkucie
Na cmentarzu żydowskim straszy. Tak mówią starsi kazimierzanie, na dowód opowiadając swoje historie związane z tym miejscem.
Pewnemu mężczyźnie, kiedy był jeszcze wyrostkiem, a więc było to niedługo po wojnie, zdarzyło się wracać późną nocą ulicą Czerniawy. Słyszał o duchach na kirkucie, ale gdzież by młody chłopak przywiązywał wagę do takich historii! Nagle zobaczył, że po drugiej stronie szosy idzie duży czarny pies. Oczy błyszczały mu jakoś dziwnie – wrogo i groźnie…
Chłopak spojrzał na zwierzę i poczuł się nieswojo. Podniósł jednak z ziemi kamień, zamachnął się i wycelował w psa. Ten jednak nawet nie drgnął! A przecież każdy pies w takiej sytuacji podwinąłby ogon i zatrzymał się, czekając, co dalej, może szykując się do obrony. Ten jednak nie. Szedł niewzruszony dalej tą samą przeciwległą stroną jezdni…
Nagle – zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił! Wtedy właśnie chłopak minął kirkut. Przypomniały mu się historie o strachach w tym miejscu i dopiero wówczas przestraszył się naprawdę.
Inna kobieta opowiadała, że kiedyś przejeżdżała nocą na rowerze obok kirkutu na Czerniawach. Także słyszała historie o tutejszych strachach, nic więc dziwnego, że mijała to miejsce z przysłowiową duszą na ramieniu. Nagle zobaczyła pod murem cmentarnym (kirkut od strony ulicy odgradzał wtedy kamienny murek) światełko. Ale nie mogły to być świetliki – ten nikły blask był zupełnie inny niż świętojańskich robaczków! Przyspieszyła i wkrótce minęła upiorne miejsce. Nie dała jednak się zastraszyć. Postanowiła sprawdzić, co ją wtedy tak przestraszyło. Na drugi dzień z grupą kolegów wybrała się pod mur kirkutu. Znaleźli tam…wstrętne obłe robaki, które także miały zdolność fosforyzowania!
Przynajmniej ta historia znalazła swoje racjonalne wyjaśnienie.
Anna Ewa Soria (na podstawie opowieści p. Seweryna Kwiecińskiego i p. Krystyny Kozłowskiej)
Chwila na papierosa
Historia ta zdarzyła się w ruinach kazimierskiego zamku późnym wieczorem. Sąsiad mojej babci, z czasów, kiedy mieszkała jeszcze na ulicy Góry Pierwsze, pan Stanisław wracał jak zwykle z domu po pracy..
Babcia często rozmawiała z nim, więc dobrze wiedziała, że w drodze powrotnej lubił on sobie zajść na zamek, najczęściej po to, aby zapalić sobie papieroska i w spokoju podziwiać piękno panoramy Kazimierza.
Zazwyczaj nikogo tam nie było, lecz tego wieczoru pan Stanisław zauważył w ruinach jakąś postać. Wyglądała ona trochę dziwnie, miała czarny płaszcz i kapelusz zasłaniający twarz. Trudno było rozpoznać tego człowieka w świetle księżyca… Sąsiad mojej babci poczuł się trochę nieswojo, ale opanowując lęk, podszedł do tego człowieka i rozpoczął konwersację:
- Co pan tu robi o tak późnej porze?
- Mieszkam w okolicy i przyszedłem podziwiać z ruin piękno miasteczka – odpowiedział nieznajomy. – Zapali pan?
- Bardzo chętnie – odparł pan Stanisław, któremu właśnie przypomniało się, że po to przecież tutaj przyszedł… - i wyciągnął papierosa ze złotej papierośnicy podsuniętej mu przez nieznajomego.. Wyciągnął zapałki, podszedł do barierki zabezpieczającej i zapalił.
- Nie chciałby pan czasem ognia? –zapytał, ale nagle okazało się, że dziwny towarzysz zniknął!
- Może już sobie poszedł – pomyślał spokojnie pan Stanisław i nawet się ucieszył. Wolał swojego papierosa wypalać w ruinach sam.
Ale sensacje tamtejszego wieczoru jeszcze się nie skończyły…
Po chwili babciny sąsiad poczuł odrażający niesmak w ustach. Zdziwiony splunął, szybko wykaszlał dym z płuc, zagasił na murze papierosa i niezwłocznie sprawdził zawartość owego skręta. Księżyc akurat wysunął się zza chmur i przyświecał tej operacji, tak więc łatwo można było stwierdzić, że w środku zamiast tytoniu znajduję się…koński nawóz!
Pan Stanisław odrzucił resztki papierosa i przestraszony wybiegł z ruin zamku.
Od tamtej pory nie zachodził już po zmierzchu na zamek, a uroki Kazimierza podziwiał jedynie z rynku…
Mikołaj Górecki
Źródło: www.kazimierzdolny.pl